Wypowiadanie konwencji nigdy nie jest dowodem siły państwa. Tylko jego kapitulacją. Chyba Pan tego nie chce, Panie Premierze?
Kiedy politycy zaczynają mówić o wypowiadaniu międzynarodowych konwencji – nawet jeśli robią to tylko w medialnych wywiadach – powinna nam się zapalić czerwona lampka. Bo takie słowa rzadko padają przypadkiem. Zazwyczaj są testem: sprawdzają, na ile społeczeństwo jest gotowe zrezygnować z ochrony, którą uznaliśmy za oczywistą.
Dla przypomnienia – Polska już raz stała na granicy takiego kroku. W 2020 roku rząd Prawa i Sprawiedliwości zapowiedział wycofanie się z Konwencji Stambulskiej, czyli konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Dokument ten nie tylko zobowiązuje państwa do skutecznej ochrony ofiar przemocy, ale też do edukowania społeczeństwa, wspierania równości płci i walki z uprzedzeniami. Próba jego wypowiedzenia była w istocie próbą osłabienia ochrony kobiet przed przemocą. I spotkała się z ostrą reakcją społeczeństwa obywatelskiego, które wyszło na ulice głośno domagać się słusznie należnej ochrony praw kobiet.
Dziś coraz częściej mówi się o „suwerenności” w kontekście Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. To niepokojący kierunek. Bo ta Konwencja to nie obcy, narzucony dokument – to wspólne europejskie zobowiązanie do ochrony godności człowieka. To ona sprawia, że państwo nie może bezkarnie ingerować w nasze życie prywatne, więzić za poglądy, czy dyskryminować ze względu na orientację lub tożsamość.
Konwencja działa – i zmienia życie ludzi
Łatwo zapomnieć, że te zapisy to nie tylko papier. Dzięki Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i orzeczeniom Trybunału w Strasburgu prawo w Europie zmieniało się na lepsze – realnie, wymiernie, dla konkretnych ludzi.
To właśnie Konwencja stała za przełomowym wyrokiem w sprawie Dudgeon przeciwko Zjednoczonemu Królestwu (1981). Trybunał orzekł, że karanie za stosunki między mężczyznami w Irlandii Północnej narusza prawo do prywatności. W efekcie już rok później takie przepisy zniknęły z prawa.
Podobnie w Irlandii – sprawa Norris przeciwko Irlandii (1988) doprowadziła do depenalizacji relacji homoseksualnych w 1993 roku.
Konwencja dała też podmiotowość osobom transpłciowym. W sprawie Goodwin przeciwko Zjednoczonemu Królestwu (2002) Trybunał uznał, że brak możliwości uzgodnienia płci w dokumentach narusza podstawowe prawa człowieka. Efektem był Gender Recognition Act 2004, czyli ustawa, która pozwoliła Brytyjkom i Brytyjczykom na zgodność dokumentów z ich tożsamością.
A kiedy w 2015 roku Trybunał orzekał w sprawie Oliari i inni przeciwko Włochom, stwierdzając, że brak prawnego uznania związków jednopłciowych narusza Konwencję, w 2016 roku Włochy wprowadziły związki partnerskie.
Tak właśnie działa Konwencja. Nie przez ideologiczne spory, tylko przez prawo, które chroni ludzką godność i wolność.
Polska też korzysta z tej ochrony
Wbrew narracji niektórych polityków, Polska nie jest ofiarą Trybunału w Strasburgu. Wręcz przeciwnie – korzysta z jego orzeczeń.
W ostatnich latach ETPCz wielokrotnie przypominał, że Polska ma obowiązek zapewnić równe traktowanie osobom LGBT+. W sprawach Przybyszewska i inni przeciwko Polsce (2023) oraz Formela i inni przeciwko Polsce (2024) Trybunał uznał, że brak uznania związków jednopłciowych narusza Konwencję. Właśnie te orzeczenia zostały przywołane w uzasadnieniu projektu rządowej ustawy o związkach partnerskich, który trafił do konsultacji w 2024 roku.
W sprawie W.W. przeciwko Polsce (2024) Trybunał pochylił się nad sytuacją transpłciowych osób osadzonych w zakładach karnych. Polska przegrała – ale w konsekwencji Służba Więzienna zapowiedziała stworzenie zespołu, który ma poprawić standardy traktowania takich osób. To pokazuje, że Konwencja działa: wskazuje błędy i mobilizuje państwo do naprawy systemu.
Droga na skróty nie popłaca
Przyjęcie Konwencji to nie gest symboliczny, lecz konkretne zobowiązanie – państwa wobec swoich obywateli. To umowa, że w kwestii ochrony praw człowieka władza będzie stawała na wysokości zadania, nawet wtedy, gdy to trudne lub niepopularne. Umów się nie zrywa tylko dlatego, że stały się wymagające.
Dlatego każde hasło o „wypowiadaniu konwencji” powinno budzić niepokój. Bo gdy odchodzimy od Konwencji, odchodzimy od zasad, które czynią z Europy wspólnotę wartości, a nie tylko geograficzny zbiór państw.
Wypowiadanie konwencji nie jest dowodem siły państwa, ale oznaką politycznej bezradności. To reakcja tych, którzy zamiast rozwiązywać problemy, wolą udawać, że znikną razem z dokumentem. W rzeczywistości brak Konwencji nie usuwa problemów, ale zdecydowanie usuwa ochronę przed ich skutkami. Naiwnością jest wierzyć, że mniej prawa oznacza więcej bezpieczeństwa.
Polska zobowiązała się, że będzie chronić godność i prawa człowieka – wszystkich ludzi, bez wyjątku. I tego zobowiązania nie można po prostu wypowiedzieć.
Konwencja musi zostać.
Tagi
Zobacz również
Ostatnio dodane
-
29.10.2025
Wypowiadanie konwencji nigdy nie jest dowodem siły państwa. Tylko jego kapitulacją. Chyba Pan tego nie chce, Panie Premierze?
-
24.10.2025
Nowa strategia równości dla osób LGBTIQ+ 2026–2030 – Europa dla wszystkich już dostępna!
-
24.10.2025
Polityczna lista przebojów – zapoznaj się z tytułami „utworów”!
-
24.10.2025
„Being intersex in the EU” – raport Agencji Praw Podstawowych Unii Europejskiej
-
23.10.2025
Ruszają zapisy na 3. edycję warsztatów Pride & Parent we Wrocławiu – zapisz się już dziś!
Newsletter KPH
Zapisz się na nasz newsletter, a my zadbamy o to, żeby docierały do Ciebie bieżące informacje nt. działań naszej organizacji.